Podhalańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk

w Nowym Targu

 

5 maja 2022 r. mija 5 rocznica śmierci pułkownika Stanisława Kołodziejskiego ps. „Jaksa” – żołnierza Związku Walki Zbrojnej, Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, wieloletniego działacza kombatanckiego. 

Był jednym z założycieli Podhalańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk i wiele lat zasiadał w Zarządzie Towarzystwa. Odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Partyzanckim, Krzyżem Batalionów Chłopskich oraz Krzyżem „Pro Ecclesia et Pontifice” przyznanym przez papieża Pawła VI, pośmiertnie odznaczony został Krzyżem XXX – lecia Ordynariatu Polowego. Poniżej udostępniamy jego szczegółowe wspomnienia opracowane przez Arkadiusza Stafaniaka-Guzika. Zachęcamy do lektury.

               „Urodziłem się w Kodraniu 3 maja 1918 r., moim ojcem był Władysław, a matką Władysława ze Stankiewiczów. Z tajnym ruchem oporu zetknąłem się po raz pierwszy nie w 1943 r., jak to uwidoczniono w mojej dokumentacji personalnej znajdującej się w zarządzie, lecz już we wrześniu 1942 r., kiedy zostałem przyjęty w poczet studentów prawa tajnego Uniwersytetu Warszawskiego, z czym wiązało się obligatoryjnie uczestnictwo w ruchu oporu. Zostając studentem rzeczonego uniwersytetu, zostałem równocześnie przyjęty do ZWZ, w którym złożyłem stosowną przysięgę, przyjmując pseudonim „Jarema”. W latach 1942 – 43 studiowałem prawo, a równocześnie przechodziłem przeszkolenie w czynnym przy wydziale prawa studium wojskowym, odpowiadającym swym programem nauczania programowi podchorążówki rezerwy. Oczywiście w wymiarze i czasie, na jakie pozwalały ówczesne warunki wojenne. Nie przeszkadzało to jednak w weryfikowaniu zdobytej wiedzy teoretycznej w terenie, w lasach podwarszawskich na ćwiczeniach organizowanych przez kierownictwo studium. Kierownikiem studium wojskowego był porucznik ps. „Witold”, wykładowcami byli również podoficerowie. Nauka odbywała się w kompletach, jakie zbierały się w mieszkaniach poszczególnych uczestników. Jeden z takich kompletów zbierał się w moim mieszkaniu. Czasami zdarzały się sytuacje niebezpieczne, które wymagały natychmiastowego działania. Dla przykładu podam, iż pewnego popołudnia w październiku 1942 r., po powrocie do domu mój gospodarz poinformował mnie, iż przed chwilą było dwóch funkcjonariuszy gestapo, którzy pytali się o mnie. Gospodarz poinformował wymienionych, iż w domu będę dopiero późnym wieczorem. W tej sytuacji nie miałem ani chwili do stracenia, zabrałem do teczki najpotrzebniejsze rzeczy i poszedłem szukać jakiegoś mieszkania, w którym mógłbym się zatrzymać przynajmniej parę dni. Miejsce takie znalazłem, ale po dwóch tygodniach wyprowadziłem się, ponieważ środowisko tego mieszkania nie wydawało mi się zasługujące na zaufanie. Problem nie skończył się z chwilą zmiany mieszkań. W ciągu najbliższych dni musiałem poinformować oraz ostrzec przed grożącym niebezpieczeństwem zarówno profesorów jak i studentów. Gestapo mogło mnie szukać i obserwować moje mieszkanie, a tam odbywały się przecież nasze komplety. Trzeba było jednak to zrobić w taki sposób, by nie będąc zauważonym przez funkcjonariuszy gestapo powiadomić o zaistniałej sytuacji przybywających na wykłady do mojego mieszkania. Sytuację pogarszało to, że uczestnicy tych spotkań znali się tylko z pseudonimów, a nie z nazwisk. Kontakt musiał być więc osobisty. Po tygodniu wszyscy zostali powiadomieni, a równocześnie ustalono nowe miejsce spotkań. Po jakichś kolejnych dwóch tygodniach znalazłem mieszkanie, które zapewniało nam bezpieczeństwo. W ramach zajęć studium wojskowego przechowywałem w swoim mieszkaniu karabin, z którym spałem w łóżku. W takich warunkach w jakich pracowaliśmy i uczyliśmy się, trzeba było być przygotowanym na wszystko. Któregoś dnia karabin mi się zaciął i nie byłem w stanie go uruchomić, musiałem przekazać go rusznikarzowi do naprawy. Był to okres wielu niebezpiecznych sytuacji. Często, by przejść na następną ulicę, trzeba było przeskakiwać od jednej do drugiej bramy, by nie wpaść w ręce żandarmerii, która często urządzała łapanki. Innym razem, jadąc do Warszawy oczekiwałem na pociąg w Koluszkach. W pewnej chwili zorientowałem się, że na dworcu jest łapanka. Zauważyłem równocześnie, iż funkcjonariusze żandarmerii kierują się w moją stronę. W tym samym momencie na peron wjechał pociąg, a ja usłyszałem głos dyżurnego ruchu „Schnellzug von Opel nach Warschau”. Nie zastanawiając się długo wsiadłem do pociągu jadącego z Rzeszy i przeznaczonego wyłącznie dla Niemców. Usiadłem przy oknie i spojrzałem w stronę gdzie stali żandarmi i ujrzałem na ich twarzy ogromne zaskoczenie, iż ja, na którego liczyli jako na swą potencjalną zdobycz, wsiadłem do niemieckiego pociągu, istniało zatem domniemanie, że jestem Niemcem. Udało się szczęśliwie dojechać do Warszawy, gdzie już nikt mnie nie kontrolował, gdyż charakter pociągu wskazywał, że jadę z Rzeszy. Były to czasy wymagające dużej odporności psychicznej, uniknięcie wielu niekorzystnych konsekwencji ułatwiła mi moja dobra znajomość języka niemieckiego.

               Dobiegł koniec I roku studiów. W tym czasie otrzymałem propozycję pracy w gminie Bobowa. Propozycję przyjąłem z zadowoleniem, byłem bowiem w dość trudnej sytuacji materialnej, gdyż ja przebywałem w Generalnym Gubernatorstwie, podczas gdy moi rodzice przebywali w Rzeszy w regionie administracyjnym określanym wg administracji niemieckiej Warthegau . Przesyłanie pieniędzy przez granice było dość skomplikowane i wymagało wielu zabiegów, stąd też moja sytuacja materialna stawała się dość ciężka. Dokumentacja potwierdzająca moje studia w Warszawie znajduje się w wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie zaliczono mi I rok studiów na tajnym UW. Występując z wnioskiem o wpis do ZBoWiD – u w Nowym Sączu prosiłem o wliczenie mi tego okresu do okresu działalności konspiracyjnej. Referent mojej sprawy nie wiedział jednak jak to zrobi, mając wątpliwości czy studia na tajnym UW oraz związane z tym przeszkolenie wojskowe w studium wojskowym, może stanowić podstawę do uznana mnie za uczestnika ruchu oporu. W konsekwencji, czas mej pracy w konspiracji objął tylko okres mojej działalności w powiecie gorlickim w BCh. Na marginesie sprawy muszę zauważyć, iż człowiekiem, który ułatwił mi kontakt z władzami tajnego UW był Pan Łaniewski, były oficer ochrony osobistej Marszałka Piłsudzkiego. On też udzielił mi schronienia w pierwszych tygodniach mojego pobytu w Warszawie.

               Po przejęciu moich obowiązków w Bobowej zgłosili się do mnie wkrótce przedstawiciele Stronnictwa Ludowego w osobach Komendanta Powiatowego Straży Chłopskiej Pana Józefa Dumy oraz Komendanta BCh Zbigniewa Popowicza, którzy zaproponowali mi wstąpienie do Batalionów Chłopskich. Gdy oświadczyłem im, że jestem już członkiem AK, składający mi wizytę odpowiedzieli, że walka jest przecież jedna, bez względu na to, czy ją się prowadzi w ramach AK czy BCh. Dodali równocześnie, że AK na tamtejszym terenie została ostatnio przerzedzona jakąś wsypą. W takiej sytuacji złożyłem przysięgę Batalionów Chłopskich przyjmując pseudonim „Jaksa”. Z uwagi na moje przeszkolenie wojskowe zlecono mi sformowanie plutonu. Gdy z zadania, jakie mi zlecono wywiązałem się, zlecono mi z koli przeprowadzenie szkolenia uformowanej już szkieletowo kompanii na tamtejszym terenie. Podjąłem się tego zadania, jednakże brakowało wystarczająco licznej kadry oficerskiej, przy dysponowaniu jedynie niewielkimi zasobami podoficerów, trzeba było przede wszystkim przeszkolić samą kadrę przyszłych instruktorów. W tym celu postanowiłem udać się do Warszawy, by w tamtejszych antykwariatach i podziemnych drukarniach zakupić niezbędne materiały szkoleniowe. By udać się do Warszawy musiałem uzyskać przepustkę ze starostwa. Zaopatrzony w przepustkę pojechałem do Warszawy, gdzie zdobyłem potrzebne materiały, pomogli mi w tym także moi znajomi ze studium wojskowego, którzy zaopatrzyli mnie w podręczniki o aktualnej broni niemieckiej piechoty. Była to książeczka o wymiarach 20 x 15 cm drukowana w konspiracyjnych zakładach AK w 1943 r. (Tajne Wojskowe Zakłady Wydawnicze). Po zapakowaniu książek w walizki wsiadłem do pociągu relacji Warszawa – Kraków. Dojechałem spokojnie do Piotrkowa, nazywanego po niemiecku Petrykau. Na dworcu uderzyła mnie wyjątkowa pustka, nie było ani wsiadających, ani wysiadających osób. Jak się potem dowiedziałem, przyczyną było zastrzelenie dwa dni wcześniej funkcjonariusza gestapo. Gdy pociąg ruszył, do mojego przedziału wszedł gestapowiec, który widząc moje walizki powiedział „machen Sie den Koffer auf!”. Gdy otworzyłem walizkę zapytał „Was haben Się drinnen?”. Odpowiedziałem „Alte Bücher”, poinformowałem go, iż dotychczas mieszkałem w Warszawie, a obecnie jadę do rodziców posiadających dość znaczną posiadłość rolną w Rzeszy w Warthegau, a ponieważ ojciec zachorował, muszę wrócić by im pomóc. W trakcie rozmowy oficer  wziął z walizki jedną z książek, na moje nieszczęście, akurat trafił instrukcję obsługi broni niemieckiej. Na szczęście nie znał on języka polskiego, a na otwartej przez niego stronie nie było ani jednego rysunku technicznego. By uniemożliwić mu kartkowanie książki, ująłem ją z drugiej strony, kciukiem przytrzymując otwarte stronice. Fakt zamieszkiwania moich rodziców na terenie Rzeszy zainteresował gestapowca i zaczął on ze mną na ten temat rozmawiać. Ponieważ moja znajomość języka niemieckiego była doskonała, rozmowa była spokojna, a chwilami wręcz miła. Oficer po jakimś czasie pozostawił książkę w moim ręku, a następnie podziękował mi życząc dalszej szczęśliwej drogi. Moja biegła znajomość niemieckiego oraz opanowanie pozwoliły szczęśliwie zakończyć to spotkanie i uniknąć konsekwencji w wypadku ujawnienia treści książki. Egzemplarz tej książki pozostawiłem sobie na pamiątkę i mam ją do dnia dzisiejszego. Z walizką pełną materiałów dojechałem do Bobowej, z tym, że wysiadłem na stacji poprzedzającej Bobową w Siedliskach, gdzie  czekali na mnie komendant Powiatowy BCh Zbigniew Popowicz „Watra” oraz członek Oddziału Partyzanckiego Ludowej Straży Bezpieczeństwa „Sablik” Marian Król ps. „ML”, którzy pomogli mi przenieść walizki do Bobowej. Po przeprowadzeniu szkolenia członków kompanii rozmieszczonej po różnych wsiach powiatu gorlickiego, takich jak Brzana, Wilczyska, Szalowa, Polna, Łużna i innych, kierownictwo zarówno polityczne jak i wojskowe, przekazało mi dowództwo nad przeszkoloną kompanią. Równocześnie w skali ogólnokrajowej toczyły się rozmowy między dowództwem AK i BCh dotyczące scalenia obu organizacji. Na terenie powiatu gorlickiego termin podpisania umowy scaleniowej wyznaczono na 1.04.1944 r. Aktywnym rzecznikiem scalenia był ppłk mgr Narcyz Wiatr „Zawojna” , komendant Okręgu 6 BCh obejmującego województwa krakowskie, śląskie i lwowskie, który też ustalił termin podpisania umowy na pograniczu Ciężkowic i Rzepienników w zagrodzie miejscowego gospodarza i członka SL Stanisława Steca. Jak pamiętam, padał lekki śnieg. W zagrodzie przyjął przybyłych smacznych obiadem, nigdy nie zapomnę wybornego barszczu, jaki nam podano. W obradach wzięli udział: delegat Okręgu AK z Krakowa Narcyz Wiatr „Zawojna”, delegat Inspektoratu AK rotmistrz Wojciech Lipczewski ps. „Andrzej Wierzyca”, komendant Obwodu AK Gorlice kapitan Mieczysław Przybylski „Michał”, „Sporysz”, „Bartłomiej”, przewodniczący trójki „Rocha”  na powiat Gorlice Ludwik Dusza „Gałązka”, komendant powiatowy BCh Zbigniew Popowicz „Watra”, naczelnik LSB na powiat Gorlice Józef Duma „Dąb”, przedstawiciele powiatowej komendy powiatowej BCh w osobach Stanisław Gad „Sosna”, Władysław Uszko „Wierzba”, Stanisław Kołodziejski „Jaksa”. Po kilku godzinach obrad podpisano umowę scaleniową. W wyniku zawartego porozumienia, czterech przedstawicieli BCh weszło do sztabu AK, a to Zbigniew Popowicz „Warta” na stanowisko zastępcy Komendanta Obwodu, Stanisław Gad „Sosna” na stanowisko Inspektora Straży Ochrony Powstania, Władysław Uszko „Wierzba” na stanowisku szefa propagandy oraz Stanisław Kołodziejski „Jaksa” na stanowisko zastępcy szefa organizacji i kwatermistrzostwa.

               Powierzenie mi opisanego stanowiska stanowiło o dużym zaufaniu, jakim zostałem obdarzony. Zastępstwo w sprawach organizacyjnych i kwatermistrzostwa obejmowało wszystkie jednostki AK i BCh. Był to duży zasięg spraw i problemów, jak np. sprawy zaopatrzenia w broń, co wymagało częstych i bliskich kontaktów z komendantem połączonych oddziałów Mieczysławem Przybylskim. Obejmując to stanowisko osobiście przekazałem dowodzoną przeze mnie kompanie komendantowi połączonych AK i BCh Mieczysławowi Przybylskiemu, który przy okazji przejmowania kompanii wyraził mi wyrazy uznania nie tylko z uwagi na jej przygotowanie, ale również dlatego, że podany stan liczbowy był zgodny z rzeczywistą ilością żołnierzy. Jak mi powiedział przy okazji, bardzo często różnice między podawanymi stanami, a ich rzeczywistym składem, nie pokrywały się, a nawet wykazywały duże rozbieżności. Po zakończeniu prac scaleniowych pozostawała już tylko praca przygotowawcza do planowanych zadań bojowych, takich jak przejmowanie przewożonej przez oddziały niemieckie na front wschodni broni wykradanej przez zaufanych kolejarzy w Stróżach i dostarczanie jej potem oddziałom partyzanckim itp. Z czasem dochodziło do nieporozumień między kierownictwem AK i BCh i trzeba przyznać, iż winę za to ponosiło kierownictwo BCh, które kierowało się bardziej przesłankami politycznymi, a nie wojskowymi i aktualnymi zadaniami bojowymi.

               Skończyła się okupacja niemiecka, a zaczęło się władztwo ZSRR inwigilującego sprawy polskie poprzez oddanych sobie ludzi. Ukończyłem studia prawnicze na UJ w Krakowie, a następnie rozpocząłem aplikację sędziowską w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie. W dniu w którym składałem ślubowanie, zostałem zatrzymany przez UB w Krakowie. Po przeprowadzeniu szczegółowej rewizji w moim mieszkaniu akademickim przy ul. Lea w Krakowie. Odprowadzony przez funkcjonariuszy do Urzędu Bezpieczeństwa przy Pl. Inwalidów Wojennych i umieszczony w małym pokoju, przesiedziałem tam sam do wieczora. Podczas oczekiwania, co chwila przychodzili różni funkcjonariusze UB pytając po co przyszedłem, kogo oczekuję itp. Gdzieś koło godz. 17 zaczęli zbierać się w pokoju funkcjonariusze, w sumie było ich kilkunastu. Następnie zaczęto mnie przesłuchiwać. Z treści pytań odniosłem wrażenie, iż chodzi o konspiracyjną organizację WiN – u, a także o działalność formacji „Ognia”. Moje odpowiedzi determinowane w jakimś stopniu moimi ukończonymi studiami zawierały taką treść, iż na jej podstawie trudno mi było postawić jakiekolwiek zarzuty. Po dwóch godzinach przesłuchania, przesłuchujący mnie protokół rewizji i kazał go podpisać bez możliwości przeczytania, a następnie stwierdzając, że ja nie wypowiadam się „ani na prawo, ani na lewo” ostrzegł mnie, bardzo enigmatycznie, bym „uważał na zakrętach drogi”, po czym polecił mnie wyprowadzić. Funkcjonariusz UB wyprowadził mnie z budynku i zostałem zwolniony. Spod UB udałem się na dworzec i pojechałem do Nowego Targu i w domu dowiedziałem się, iż w międzyczasie za przynależność do WiN – u aresztowany został mój szwagier Tadeusz Morawa oraz jego szwagier Wieńczysław Kołłątaj, adiunkt na Wydziale Rolnictwa UJ w Krakowie. Ich zatrzymanie zakończyło się wyrokiem skazującym Rejonowego Sądu Wojskowego w Krakowie, w wyniku którego Wieńczysław Kołłątaj skazany został na 12 lat pozbawienia wolności, zaś Tadeusz Morawa na 10 lat pozbawienia wolności.

               Ja kontynuowałem swoją aplikację. Prezes Sądu Apelacyjnego w skierowanym do mnie piśmie prosił o decyzję, w jakim zawodzie prawniczym zamierzam pracować po ukończeniu aplikacji. Gdy odpowiedziałem, że pragnę zostać adwokatem, cofnięto mi wypłacane pobory. To skomplikowało moją sytuację materialną, musiałem dodatkowo szukać zajęcia w „Społem”, angażując się jako instruktor. Po ukończeniu aplikacji sędziowskiej i zwolnieniu mnie z trzeciego roku aplikacji, dopuszczono mnie do egzaminu sędziowskiego. Nie wiedziałem o tym, że w związku z tym zwrócono się do władz o wystawienie mi opinii. Była ona wyjątkowo negatywna. Władze bezpieczeństwa informowały sąd, iż z przekonań jestem klerykałem oraz utrzymuję serdecznie stosunki z sędzią, który w okresie międzywojennym był sędzią śledczym we Lwowie i był znany ze swoich nacjonalistycznych przekonań. Mimo tej opinii zdałem egzamin sędziowski z wynikiem celującym z prawa cywilnego i bardzo dobrym z prawa karnego. W związku z wynikiem egzaminu Prezes Sądu Okręgowego w Nowym Sączu nalegał, bym zdecydował się na pracę w Sądzie. Odmówiłem i podjąłem aplikację u adwokata Władysława Stachowca, działacza ludowego.

               Po skróceniu mi aplikacji adwokackiej zostałem wpisany na listę adwokatów. W międzyczasie przygotowywałem się do rozprawy doktorskiej z myślą o przygotowaniu się do habilitacji. W krótki czas potem obroniłem pracę doktorską. Do habilitacji nie przystąpiłem, ponieważ na polskich uczelniach na krótki okres czasu wprowadzono nomenklaturę radziecką i ja będąc doktorem musiałbym jeszcze uzyskać tytuł kandydata nauk. Nie podobała mi się ta procedura i dlatego chwilowo zrezygnowałem. Z uwagi na moje zainteresowania społeczne, szereg organizacji poprosiło mnie o włączenie się do pracy społecznej. W ten sposób zostałem członkiem powiatowej komendy hufca ZHP, prezesem powiatowego zarządu PCK, członkiem zarządu okręgowego i głównego PCK, a także członkiem zarządu powiatowego ZBoWiD – u. Z uwagi na moją postawę prokatolicką i próby nawiązaniu kontaktu tych organizacji z Kościołem, władze bardzo krytycznie zaczęły oceniać moją działalność i wkrótce postarały się o usunięcie mnie ze wszystkich tych stanowisk, bardzo krytycznie oceniając również mój projekt zaprezentowany w PCK wybudowania sanatorium na Podhalu celem wykorzystania bogatych złóż borowiny. Władzom nie podobało się to, iż zamierzałem wykorzystać w tym celu środki finansowe z Polonii w USA. Negatywny stosunek do mnie nasilił się po wkroczeniu wojsk radzieckich na Węgry. W okresie tym przygotowywałem pomoc PCK dla Węgrów. Bezpośrednią przyczyną nasilenia się negatywnego stosunku do mnie był wiec w domu kultury, na którym występowałem, podejmując krytykę stosunków panujących zwłaszcza w wymiarze sprawiedliwości. Jako jeden z mówców na tym wiecu wydelegowany zostałem na posiedzenie powiatowej Rady Narodowej odbywającej się pod przewodnictwem wojewody Nagórzańskiego z Krakowa. Postulaty uchwalone na wiecu przekazałem zebranym. Oczywiście te moje wystąpienia były przyczyną, iż zainteresował się mną Urząd Bezpieczeństwa i założono mi teczkę inwigilacyjną. Inwigilacja trwała do  1988 r. Były momenty, że przedstawiciele, że przedstawiciele powiatowego UB zwrócili się do władz centralnych o podjęcie środków profilaktycznych wobec mnie, jeśli się nie uspokoję. Byli ludzie, którzy najprawdopodobniej współpracowali z UB, a równocześnie będąc życzliwi wobec mnie informowali mnie, bym uważał, ponieważ UB śledzi mnie krok za krokiem. W tej sytuacji w pewnym momencie zdecydowałem się na pracę naukową w Warszawie, ponieważ liczyłem się z tym, że moja praca jako adwokata może być uniemożliwiona działaniami UB. Ponieważ w międzyczasie przepisy o tytułach na uczelniach zostały uchylone, zdecydowałem się na przygotowanie pracy habilitacyjnej, albowiem ATK, gdzie pracowałem na Wydziale Prawa Kanonicznego, zaproponowała mi objęcie Katedry Prawa Cywilnego. Przygotowałem rozprawę z prawa morskiego pod kierownictwem prof. Stanisława Matysika, jedynego znawcy tematu w Polsce. Gdy prace  przygotowywałem, udałem się do PAN z prośbą o przeprowadzenie mojej habilitacji z tej dziedziny. Okazało się, iż tej habilitacji nie będzie można przeprowadzić, z uwagi na duże trudności techniczne. Moja praca została przygotowana na podstawie dokumentacji angielskiej i francuskiej, a w związku z tym konieczne było jej tłumaczenie na te dwa języki i sprowadzenie odpowiedniej kadry z zagranicy, gdyż w Polsce nie było odpowiednich specjalistów w dziedzinie prawa morskiego. W tej sytuacji napisałem nową pracę z prawa cywilnego na temat posiadania i jego aspektów w prawie cywilnym. Recenzje pisał prof. Stelmachowski i Ignatowicz. Praca musiała być wydrukowana, niestety uniemożliwiono mi uzyskanie papieru, odmówiono mi udzielenia jego przydziału, ponieważ chciałem się habilitować na ATK, a odmówiłem pracy przy Instytucie Nauk Społecznych PZPR. Zgłosiłem się więc do redakcji „Palestry” i przygotowaną pracę w częściach wydrukowano na łamach tego pisma nie wiedząc oczywiście o moim celu uzyskania pracy w formie drukowanej.

               Po wydrukowaniu pracy starania o możliwość przeprowadzenia habilitacji podjąłem na PAN w Warszawie. W sprawie tej prowadził rozmowy z władzami ówczesny dziekan proponując nawet poszerzony skład profesorów uczestników egzaminu habilitacyjnego. Niestety, wszystkie te starania spełzły na niczym, UB już działał i uniemożliwił mi obronę. W niedługi czas potem były sekretarz związków zawodowych Reczek zamierzał przekształcić wydział zamiejscowy Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w samodzielną uczelnię pod nazwą Uniwersytet Komisji Edukacji Narodowej. Postanowiłem wykorzystać tę szansę, udałem się do prorektora w Rzeszowie i zaproponowałem przeprowadzenie habilitacji z zamiarem podjęcia pracy w ich uczelni. Prorektor przyjął mnie życzliwie i wyraził zadowolenie, że będzie mi mógł powierzyć Katedrę prawa Cywilnego. Zostawiłem wszystkie dokumenty u niego. W niedługi czas potem zaproponowałem uniwersytetowi poszerzenie mojej pracy o prawo rolne, wyrażając gotowość przedłożenia odpowiedniej pracy na temat wykupu nieruchomości. Ponieważ przez kilka miesięcy nie otrzymywałem odpowiedzi, pojechałem do Prorektora, był to rok 1970, z zapytaniem, co z moją prośbą/ Wymieniony odpowiedział mi, iż Rektor po otrzymaniu mojego podania, postanowił zwrócić się do UB o wydanie opinii o mnie. Mam wrażenie, że przyczyną było ujawnienie w moim życiorysie faktu, że pracowałem na ATK w Warszawie. UB jednoznacznie sprzeciwił się dopuszczeniu mnie do habilitacji. Fakt ten jednoznacznie zamknął mi drogę do pracy naukowej. W późniejszym czasie dowiedziałem się od jednego z funkcjonariuszy UB, że faktycznie inwigilowano mnie pod tym kątem. Osób, w takiej jak moja sytuacji, było więcej, należał do nich także ks. dr Franciszek Blachnicki, twórca Oaz w Polsce, który również ubiegał się o przeprowadzenie habilitacji na katolickim uniwersytecie w Lublinie. Z księdzem Blachnickim współpracowałem przez szereg lat prowadząc wiele jego spraw, w których oskarżani byli wszyscy udostępniający swoje pomieszczenia oazom. Spraw takich było ponad 20. Kolegia nakładały grzywny, które najczęściej pokrywał metropolita Karol Wojtyła, późniejszy papież. Niewątpliwie, ta moja współpraca także przyczyniła się do stanowiska UB.

               Na marginesie sprawy, moja walka o zasadne interesy Kościoła, wywołała z jednej strony nienawiść UB, z drugiej jednak strony stała się podstawą do wystąpienia przez ówczesnego metropolitę kardynała Karola Wojtyłę do Stolicy Apostolskiej o odznaczenie mnie. Papież Paweł VI, uwzględniając prośbę metropolity, odznaczył mnie krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice. Na 17 dni przed konklawe zostałem przyjęty na audiencji u księdza kardynała Wojtyły i otrzymałem od niego odznaczenie, nigdy nie przypuszczałem, że za 17 dni mój rozmówca zostanie papieżem, a ja w grupie 300 osób reprezentujących archidiecezję, będę uczestniczył w inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II.

               W tym miejscu pragnę równie przypomnieć, iż wspólnie z hrabią Potockim, z jego zresztą inicjatywy, założyliśmy Klub Inteligencji Katolickiej w Nowym Targu, którego zostałem pierwszym prezesem. W zebraniu organizacyjnym uczestniczył również ksiądz kard. Macharski.

               Z inicjatywy wielu osób, które zwróciły się do mnie, założyłem również Towarzystwo Przyjaciół Nauk, współorganizatorem był również dr hab. Babicz. Początkowo zamiarem naszym było powołanie Towarzystwa Naukowego, jednakże po rozmowie z PAN w Warszawie ustaliliśmy, że powołanie Towarzystwo nie będzie towarzystwem naukowym, lecz towarzystwem przyjaciół nauk, a to z uwagi na braki kadrowe na tym terenie. Prezesem Towarzystwa, za zgodą, nota bene, pierwszego ówczesnego sekretarza partii, został prof. Rudnik, kierownik Instytutu Matki i Dziecka w Rabce, ja zostałem Wiceprezesem. Podobne towarzystwo powołane zostało również w Kielcach, udałem się do Kielc, zapoznałem z jego statutem i na wzór tego statutu, przygotowywałem statut dla powstającego na naszym terenie towarzystwa. Powołane towarzystwo zaowocowało wydaniem szeregu publikacji i czynne jest po dziś dzień, a jego aktualnym prezesem jest prof. Dr Hodorowicz, Rektor Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Targu.

               Ostrze inwigilacji mojej osoby po powołaniu tego towarzystwa uległo pewnemu osłabieniu, tym niemniej trwała ona do 1988 r.

               Powyższa moja działalność opisana została w szeregu publikacji, takich jak: A. Fitowa „Ruch Ludowy w Małopolsce”, Ludwik Dusza „Kryptonim Nadleśnictwo 14. Z dziejów konspiracji w powiecie Gorlickim” LSW 1981, Grzegorz Mazur i in. „Wojna i okupacja na Podkarpaciu i Podhalu na obszarze inspektoratu ZWZ – AK Nowy Sącz 1939 - 45” Kraków 1998, Edmund Mazur PALESTRA „Inwigilacja adwokatury na bazie materiałów IPN dr Stanisława Kołodziejskiego” PALESTRA nr 5 – 6 2007, Dr Stanisław Kołodziejski „Moja droga do adwokatury” PALESTRA 5 – 6 2008, Dziennik Polski wydanie listopad 2008 – trzy artykuły na temat mojej działalności.

 

Dr Stanisław Kołodziejski

Fotografia - Zarząd nowotarskiego Koła ZKRPiBWP na nowotarskich uroczystościach odzyskania niepodległości, 11.11.2010 r. Od lewej pułkownik Władysław Jurkiewicz, Donata Szymańska - Pustówka i ówczesny podpułkownik Stanisław Kołodziejski.

 

Gościmy na stronie

Odwiedza nas 174 gości oraz 0 użytkowników.

Kontakt

Podhalańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Nowym Targu, 

ul. Rynek 11 (oficyna)

34-400 Nowy Targ

biuro@ptpn.nowytarg.pl

Biuro otwarte: wtorki i czwartki od 16:00 do 18:00

konto: 86 8791 0009 0000 0011 3696 0001

NIP 735-23-89-667 

MAPA

Polecamy

Almanach Nowotarski Nr 25 Jubileuszowe wydanie 25. numeru Almanachu Nowotarskiego wydanego przez Podhalańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Nowym Targu.

Dzieje Rynku w Nowym Targu. Zabudowa, mieszkańcy i użytkownicy (1719–1945) Polecamy kolejną publikację naukową wydaną pod auspicjami PTPN w Nowym Targu autorstwa historyka i archiwisty Barbary Słuszkiewicz pt. Dzieje Rynku w Nowym Targu. Zabudowa, mieszkańcy i użytkownicy (1719–1945). Książka Barbary Słuszkiewicz ukazała się w roku szczególnym dla Nowego Targu, w 670-rocznicę lokacji miasta. Prace nad książką trwały 9 lat, wydanie było poprzedzone 2,5-letnim cyklem 40 wykładów, poświęconych historii poszczególnych kamieniczek w Rynku. Publikacja liczy prawie 600 stron, zawiera ponad 150 fotografii, w tym wiele opublikowanych po raz pierwszy, 46 map, rycin i planów oraz 115 dawnych reklam i ogłoszeń.

Nowy Targ moje Miasto. Galeria Nowotarżan Kolejna pozycja Podhalańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk licząca prawie 500 stron. Jest to książka byłego burmistrza Marka S. Fryźlewicza „Nowy Targ moje Miasto. Galeria Nowotarżan". 

Go to top
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com